Pacyfik , Gambier - Amanu

 23.02.2022

Na reszcie udało się nam wyrwać z objęć Galapaów, a równik przed nami. Noc ciemna wszechogarniająca wilgoć, nie widać, gdzie się kończy woda, a gdzie niebo. Jesteśmy zawieszenie w przestrzeni, jak w komorze deprywacyjnej. Nie docierają do mnie żadne bodźce, zmysły zaczynają kreować własne wizje otaczającego świata. Do tego stopnia, że około dziesiątej poczułem, iż dziób jachtu opadł w dół. Przez moment chciałem zejść pod pokład, aby sprawdzić, czy nie nabieramy wody. Na drugi dzień okazało się, że mniej więcej o tej porze przekroczyliśmy równik. Czyli się zgadza, najpierw płynęliśmy pod górę w stronę równika, a potem, po przekroczeniu równika, w dół. Jeśli ktoś nie wierzy, że tak jest, niech sprawdzi na globusie. :).

25.02.2022

Cała noc spędzona na ręczny sterowaniu, przy akompaniamencie terkotu silnika. Już nie tak zimna, już nie tak wilgotna, ale pełny strój żeglarski potrzebny. Nawet rękawiczki by się przydały. Prognoza pogody podaje, że wiatr ma zacząć pomagać nam w żegludze dopiero po południu. Tymczasem już nad ranem stwierdzam, że ten wiatr, który czuję. To nie tylko wiatr własny wywołany ruchem jachtu, ale także wiatr rzeczywisty. Rozwijam więc Gienię, gaszę silnik, płyniemy wolniutko, jakieś 2,5 węzła. Można jednak włączyć samoster i wyłączyć silnik. Jaka ulga.

W południe wiatr stężał, wiało już około 10 knotów, a prędkość Euforii wzrosła do 6,5 węzła. Kierunek wiatru SE, może to już pasat. W pewnym momencie Marek woła

– chodź szybko, popatrz, tam na dziesiątej coś jest, może to wieloryby.

Patrzę, rzeczywiście pióropusze z pary i wody, dmuchają, tak to wieloryby dmuchają.

– Szybko idź po aparat wołam do Marka.

Sam zmieniam lekko kurs, żeby być bliżej, żeby lepiej widzieć. Płyną tym samym kursem co i my, ale wolniutko, więc je doganiamy. Przepływamy obok nich, trzy osobniki o długości zbliżonej do Euforii. Majestatyczne podnoszą łby, po czym je zanurzają i robią wydech. Niezwykłe wrażenie zobaczyć takie wielkie stworzenie w jego naturalnym środowisku. Niestety nie wiemy, jaki to gatunek wieloryba. Gdy będziemy w zasięgu sieci zapytamy googla.

Jesteśmy tak daleko od Polski, a tam za granicą wojna. Ten diabelski pomiot, chcąc podbudować swoje ego, wysyła ludzi na śmierć.

Do Gambier zostało tylko, ładne tylko, 2704 nm.

26.02,2022

Dzisiaj sobota, a jak sobota, to jak w każdym porządnym domu, kąpiel w wannie. W naszym przypadku to kąpiel wannie kokpitowej. Temperatura powietrza 24 stopnie oraz dość silny wiatr, nie zachęcają do kąpieli. Ale jak mus to mus. Marek jako pierwszy dał przykład. Dwa wiadra wody przygotowane. Siadamy na dnie kokpitu, a potem to już normalnie.

27.02.2022

Północ, pożyczyłem od Marka jego telefon z aplikacją do rozpoznawania gwiazd. Szukam krzyża południa, ale nic się nie zgadza, nie znalazłem. Może jeszcze nie przekroczyliśmy równika? Poza tym, żeby przeczytać nazwę na ekranie, muszę założyć okulary, w okularach nie widzę gwiazd. A do bani z tym.

Wiatr wieje z siłą dostosowaną do naszego zestawu żagli, czyli genoa i grot. Dzięki temu nie ma dużego zafalowania, a prędkość mamy 6 – 6,5 węzła. W takich warunkach samoster sprawuje się na 5.


1.03.2022

Dzisiaj złowiliśmy rybę. Piszę rybę, bo co do gatunku tej ryby są kontrowersje. Według Marka jest to makrela, ja z kolei, uważam, że to tuńczyk. W wyniku długiej dyskusji, został osiągnięty kompromis, nie jest to flądra. Flądra nie flądra, jutro Popielec wiec akurat się przyda.

2.03.2022

Wieczorem poprzedniego dnia wyłączyli nam wiatr, niestety fali zapomnieli wyłączyć. Tłukło niemiłosiernie, tak długo tłukło, aż utłukło. Pękł popychacz od samosteru. Czyli wszystkie plagi egipskie na nas spadły, łącznie z ręcznym sterowaniem w deszczu. Najpierw to była lekka mżawka, przejdzie zapewne, pomyślałem. Marek śpi, nie będę chłopaka budził. Gdy przyszedł mnie zmienić byłem mokry i tak zmarznięty, że nie mogłem się rozgrzać i usnąć, Kto by się spodziewał, że na równiku można tak zmarznąć.

Na kolejną wachtę wyszedłem uzbrojony jak na Bałtyk w październiku. Nie zmarzłem i w całe nie było mi zbyt ciepło. Marek stwierdził, że już wie, po co targał sztormiak i kalosze, a już zachodziła obawa, że niepotrzebnie zajmuje miejsce w szafie.

Została nierozwiązana sprawa samosteru. Ręczne sterowanie, w dwie osoby, przez Pacyfik, to byłaby mordęga. Jeśli chodzi o wszelkie naprawy, zawsze jestem optymistą, uważam, że poradzę sobie z tym problemem. I tak, szybki przegląd wszystkich skrzynek w poszukiwaniu elementów, które mogłyby posłużyć do skonstruowania popychacza. Potem godzina główkowania, przymierzania i na koniec montaż. Dwie pary widełek od ściągaczy oraz zacisk linowy i samoster działa jak nowy. Ale mi się zrymowało.

6.03.2022

Jakoś tak się składa, że najlepiej pisze mi się na nocnej wachcie. Marek śpi, samoster trzyma kurs, a ja mogę zająć się pisaniem.

Wczoraj złapaliśmy tuńczyka, ale poważna sztuka, jakieś 6 kg. Wyciągnięcie go na lince bez pomocy kołowrotka to już pewna trudność. Na szczęście metoda jest już opanowana, Marek podaje rękawice, przynosi aparat, a ja ciągnę. Po chwili jest przy rufie. Tym razem nie ma problemu z rozpoznaniem gatunku ryby. Obaj zgadzamy się, to tuńczyk. Potem najtrudniejszy element, jak go zabić. Mam już pewną wprawę, więc poszło szybko. Ale była jatka. Cały kokpit we krwi, łącznie z moimi nogami. Wykroiłem 6 dużych kawałków mięsa, reszta poszła za burtę. Po szybkich konsultacjach z małżonkami, postanowiłem, że część na dwa obiady zrobię w sosie curry, część usmażymy od razu, a jedną część surową do lodówki, pozostała część, po usmaż trafi do słoików w zalewie octowej. Było z tym trochę pracy, muszę przyznać. Aczkolwiek, nie jestem pewien, czy Marek nie napracował się więcej ze zmywaniem wszelkich misek, talerzy, garnków, patelni, było tego sporo. No cóż, nie ja zmywam, więc się nie ograniczałem.

Dzisiaj przyszła pora na curry z tuńczykiem, co tu dużo mówić, było pyszne. Tylko przez swoją wrodzoną skromność nie powiem, że było wspaniałe. W końcu, skromność to moja cecha dominująca.,

Cały dzień upłynął pod znakiem łagodnego pasatu. Lekkie chmurki na horyzoncie.

8.03.2022

Już na nocnych wachtach rozpoczęliśmy wysyłanie życzeń z okazji święta kobiet. Niby komunistyczne, niby wiele osób nie uznaje, ale jednak już wrosło w tradycję.

Od rana 1360 mil na Gambier. Dni płyną wolno, jeden podobny do drugiego.

Wiatr osłabł, fala została. Na skutek dużego rozkołysu, genoa czasem gaśnie, a po chwili znów zapala. Odbywa się to przy akompaniamencie głośnego trzasku, obawiam się, żeby się coś nie urwało. Konstruuję wytyk z naszego bomu, który będzie utrzymywał róg szotowy Gieni w jednym miejscu. Dodatkowa lina zamocowana do rogu szotowego, idzie przez blok zamocowany na bomie, potem do masztu i z powrotem do kokpitu. Konstrukcja prosta, ilość linek spora, ale jest lepiej, niewiele lepiej, ale lepiej.

9.03.2022

Do celu zostało nam 1270 mil. Średnia dobowa to 130 mil, więc jeszcze dziesięć dni na huśtawce.

12.03.2022

Noc.

Gdy kończyłem swoją pierwszą, tego wieczora, nocną wachtę. Księżyc pięknie oświetlał nam ocean. Można było nawet zobaczyć fale, tak było jasno. Teraz na drugiej nocnej wachcie, księżyc utonął w oceanie i nastała ciemność, tylko gwiazdy, delikatnie oświetlają nam świat.


14.03.2021

No i sprawdziły się stare porzekadła ludowe : nie chwal dnia przed zachodem słońca i nie dziel skry na niedźwiedziu. Już obliczaliśmy, kiedy to dopłyniemy na Gambier, o której godzinie wręcz. A tu zimny prysznic, najpierw zabrali wiatr, ale zostawili falę, potem kierunek wiatru kiepski i na dodatek ta fala. Już nie planujemy. Co będzie to będzie, przed przyjazdem Jurka i Majki zdążymy. A przed nami jeszcze jakieś przetasowanie w pogodzie, wiatr będzie zmieniał kierunek i siłę, aż do całkowitej flauty. Na całe szczęście sztormowych wiatrów nie widać. Nasza aplikacja Predict Wind pokazuje nam, jaki obrać kurs i kiedy go zmienić, aby jak najszybciej dotrzeć do celu. Staram się brać pod uwagę te wskazówki, ale zdrowy rozsądek też zachowuję.

19.03.2022

I przyszły te zmienne, wiatry i cisze. Nic bardziej denerwującego, niż ten trzaskający żagiel, raz wypełniony wiatrem, a za chwilę z nadchodząca falą, żagiel gaśnie i po chwili zapala. Towarzyszy temu trzask, przenoszony przez olinowanie na maszt. Najlepiej byłoby zwinąć żagle i płynąć na silniku. Niestety paliwa nie mamy za wiele. Musimy zostawić je na Gambier i Tuamotu, gdzie mogą być kłopoty z nabyciem paliwa. Na szczęście od wczoraj mamy przyzwoity, w miarę, wiatr i płyniemy. Już blisko „tylko 260 NM”.

21.o3.2022 godz. 10:05

Ziemiaaa, ziemia na kursie, rozległ się okrzyk (chyba sam krzyczałem). Faktycznie na horyzoncie widać zarysy góry. Bez wątpienia to musi być archipelag wysp Gambier, a więc nie zabłądziliśmy. Po 35 dniach spędzonych na oceanie, widzimy ląd, który jest tam, gdzie być powinien. Powie pewnie ktoś, cóż, to za osiągnięcie trafić w taką wyspę, zwłaszcza teraz, w dobie GPS i komunikacji satelitarnej. A jednak dreszczyk emocji był. Czy aby nie przeoczymy tych wysp. Pod wieczór dotarliśmy do wejścia na wody archipelagu Gambier. Przywitał nas spektakl.


27.03.2022

Niedziela, po raz pierwszy od czterech miesięcy wybieram się do kościoła na mszę. Poprzedniego dnia zasięgnąłem języka w sprawie godziny rozpoczęcia mszy, powiedziano o dziewiątej. O godzinie 7:30 głos kościelnych dzwonów wzywających na mszę uświadomił mnie, że może ktoś się pomylił albo ja źle zrozumiałem i msza zacznie się wcześniej. Wyruszam więc pontonem na brzeg, z pomostu, przy którym zostawiłem ponton, do kościoła jest bliziutko. Już z daleka słychać dźwięki pieśni dochodzącej z kościoła.

Przez cały ten czas od chwili przybycia na Mangarevę, starałem się poczuć,

Przez cały ten czas od chwili przybycia na Mangarevę , starałem się poczuć , odkryć tego ducha Polinezji. Oczywiście widziałem te wspaniałe krajobrazy , ludzi o innych rysach twarzy, ale ciągle jakoś tak nie wierzyłem gdzie jestem. Dopiero wizyta na mszy niedzielnej w kościele, pozwoliła mi poczuć ten " spirit of Polynesia". Gdy usłyszałem ludzi śpiewających pieśni, zapewne kościelne, w rytmach polinezyjskich, gdy zobaczyłem kobiety kołyszące się w rytm muzyki, to wtedy poczułem gdzie jestem.

02.04.2022

Dzisiaj przylatuja nasi załoganci, Maja i Jurek. Popłynęliśmy na lotnisko, jak to brzmi, popłynęliśmy na lotnisko. Czy ktoś płynął na lotnisko? Lotnisko jest zbudowane na zewnętrznej barierze z rafy koralowej. Oprócz pasa startowego i małego budynku przylotów nic tam niema, Jest za to mały porcik do którego myniożna zawinąć pontonem i z którego odpływa mały prom , dowożący pasażerów na Mangarevę. Samolot przyleciał punktualnie i po krótkim powitaniu płyniemy na Euforię. A następnie na kotwicowisku pod brzegiem wyspy Aukena.

03.04.2022

Z samego rana wyruszamy w kierunku wyspy Taravai. Ma się tam odbyć spotkanie żeglarzy.


04.04.2022

Wczoraj byliśmy na barbecue . Było to w zasadzie spotkanie żeglarzy z kilku jachtów którzy spotkali się na wspólnym , składkowym posiłku. Impulsem do takiego spotkania są rdzenni mieszkańcy wysepki Taravai. Na ich terenie , na rozstawionych stołach , żeglarze porozstawiali przywiezione ze sobą wiktuały. Z tym miałem największy kłopot , co przygotować na tę okoliczność. Zdecydowałem się na sałatkę , ryż z tuńczykiem , własnoręcznie złowionym i zaprawionym w occie. Do tego , to co było w bakiście, czyli groszek, kukurydza i cebula. Do tego zabraliśmy  kilka puszek piwa i salami przywiezione przez Jurka. Impreza udana, trochę rozmów z żeglarzami, aczkolwiek prawie wszyscy to Francuzi, a u nich z angielskim nie najlepiej,  ale i tak było sympatycznie. Umówiliśmy się na zakup owoców, niestety wybór nie był wielki

7.04.2022

Poniedziałek. Od rana robimy szybkie zakupy przed wypłynięciem na ocean. Trochę owoców, puszki z mięsem, makaron i możemy wypływać. Przed nami 450 mil Oceanu Spokojnego do przebycia. Kurs na atol Amanu który leży w połowie drogi do Markizów.       W zasadzie nic się nie działo w czasie tego przelotu, piękny wiatr, dobra prędkość, dosyć duża fala oceaniczna . Załoga zmęczona tym kołysaniem wciąż wypytuje , ile jeszcze zostało. A tu , czym częściej pytasz tym wolniej ubywa. W końcu dopływamy, niestety jest noc i musimy poczekać do rana.   Wejście nocą przez przejście w rafie , nie wchodzi w rachubę. Tym bardziej, że nie jestem pewny fazy pływu. Dryfujemy więc po zawietrznej stronie atolu. Rano około 7 mej, kiedy to , według moich wyliczeń powinien być slak na wysokiej wodzie, wchodzimy przez wąską przerwę w rafie. Już na podejściu widać,






że woda wypływa z atolu, tworzą się wiry. Płyniemy na silniku i obserwuję prędkość na GPS- ie. Zaczyna szybko spadać, 4 węzły , za chwilę 2 . Czy damy rade przezwyciężyć ten prąd. Brzegi przesuwają się tak wolno, zwiększam obroty silnika , niestety prędkość jachtu spada do 1 węzła. Co będzie gdy przestaniemy się posuwać do przodu? Czy dam radę zawrócić w tym ciasnym przejściu? I tak w wielkim napięciu posuwamy się wolniutko do przodu. Po dłuższej chwili jesteśmy wewnątrz atolu Amanu. Kawał spokojnej , niezafalowanej wody. Po chwili rzucamy kotwicę w pobliżu wioski.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bora Bora Vanuatu

Chichime

Contadora