Bora Bora Vanuatu



Maupiti
Wioska na Malekula
Wioska Koroinasolo na Fiji
Sancta Maria

Dziewczęta z Koroinasolo

BORA BORA 01.07.2022 No i nasze żony pojechały. Przed nimi długa droga. Najpierw promem na lotnisko. Samolotem na Tahiti i tam nocleg. Rano na lotnisko, a potem lot do San Francisco gdzie będzie międzylądowanie i dalej do Paryża . W Paryżu przesiadka na lot do Berlina, a tam już będzie czekał Bartek i samochodem do Ostrowa. Aby nasze panie mogły się przesiąść z jachtu na prom, najwygodniej było zacumować w tym samym porcie, z którego odpływa prom na lotnisko. Dlatego stoimy przy nabrzeżu portu, zaraz obok jest kran z wodą, więc możemy do tankować wody. Niestety, aby zatankować wodę, trzeba kupić kartę za jedyne 20 dolców, i nie ma znaczenia ,że my tylko 150 l. I znowu okazało się, że facet, nie blond, a jednak blondynka. Kartę, kupiłem, pani wytłumaczyła jak jej użyć. Włożyłem więc ją w odpowiednią dziurkę, i nic. Woda nie leci. Wypróbowałem różne warianty wkładania, przodem tyłem , wierzchem do dołu , niestety woda nie leci. Poszedłem z reklamacją do pani z biura. Pierwsze , zadała mi pani, brzmiało, - a wyjął pan kartę ? No nie wyjąłem do cholery. Po co będę słuchał instrukcji obsługi, głupiej karty nie dam rady obsłużyć. No nie dałem. Blondynka, jak nic blondynka. Jak tu żyć z taką świadomością. Po zatankowaniu płyniemy na najbliższe boje, bo jutro musimy przypłynąć z powrotem po dokumenty odprawy granicznej. 02.07.2022 Zaraz po śniadaniu płyniemy do portu. Idę odebrać dokumenty. Pan żandarm, bardzo miły, tahitańczyk, wie gdzie Polska , był w Polsce, lubi barszcz czerwony, ale problem jest. Zgłoszenie , dokument odprawy celnej musimy wysłać pocztą na Tahiti. Poczta oczywiście w soboty nieczynna musimy czekać do poniedziałku. Przenosimy się na inne miejsce , w pobliżu rafy koralowej. Piękny widok na tę wszystkim znaną górę , piękna woda , możemy poczekać w takich warunkach. Te 40 usd dziennie trochę boli, ale przeżyjemy. W międzyczasie , w wyniku rozmów na grupie whatsapowej, wyszło ,że powinniśmy otrzymać zatwierdzenie naszego wejścia na Fiji. To może potrwać kilka dni , więc jutro przeniesiemy się na kolejną wyspę, Maupiti. Tam wyślemy zgłoszenie na Tahiti i poczekamy na zatwierdzenie naszego zgłoszenia. I nie będziemy musieli płacić za postój. 03.07.2022 Przed nami prawie 30 mil, wysoka woda na Maupiti ma być o 15 tej, musimy się więc śpieszyć ,żeby zdążyć przed piętnastą. W okolicach wysokiej wody powinien być najmniejszy prąd w przesmyku pomiędzy rafami. Na folderze straszą tym przejściem w rafie , jako najtrudniejszym na całej Polinezji Francuskiej. Prąd może dochodzić do 9 węzłów. Przewodniki podają ,że przy prędkości wiatru powyżej 20 węzłów i wysokości fali powyżej 1,5m , to przejście jest niedostępne. Wystarczająco mocno nastraszony podpływamy do przesmyku w rafie. Potężne fale załamują się na całej długości rafy, nigdzie żadnego przejścia. Dopiero z niewielkiej odległości , około 100 m wyłania się mały odcinek gdzie fale się nie załamują. To tam. Szerokość tego przejścia to mniej niż 50. Jeszcze kółeczko, aby lepiej poznać wszystkie znaki nawigacyjne. Kamizelki założone, gaz do dechy i jedziemy. Woda wokół się kotłuje, przez rafę przelewają się fale i wlewają wprost to przesmyku, co zwiększa jeszcze prędkość prądu przeciwnego. Jachtem obraca raz w lewo raz w prawo. Prędkość spada do 1,5 węzła. I tak z duszą na ramieniu przesuwamy się do przodu w kierunku spokojnych wód laguny. Po kilkunastu minutach jesteśmy wewnątrz laguny. Znajdujemy spokojne kotwicowisko i rzucamy kotwicę obok 5 - jachtów. Cudowny spokój, piękny widok na górzystą wyspę. Tego dnia już nie płyniemy na ląd. 04.07.2022 Piękny poranek na Maupiti. Dobrze jest obudzić się ze świadomością, że nikt nie przypłynie po opłatę za postój. Dzień zaczynam od sprawdzania poczty, niestety odpowiedzi z Fiji jeszcze niema. Po śniadaniu płyniemy na brzeg, do miejscowości, sprawdzić, czy jest tam poczta, sklep. Jest wszystko, czego nam potrzeba, Miejscowość, jak inne na małych wyspach , sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Czysto , trawniki i inne przydrożne chwasty wykoszone. Jednocześnie spokój, życie toczy się w zwolnionym tempie. Znaleźliśmy piekarnię, jest więc nadzieja, że jutro kupimy bagietki. 05.07.2022 Wstajemy wcześnie i jemy śniadanie zdążyć, kupić bagietki. Gdy docieram do piekarni, okazuje się, że wszystkie bagietki sprzedane. Te, które widzimy, są zarezerwowane. Na szczęście, pani sklepowa ulitowała się nad starszym panem i sprzedała mi dwie sztuki. W powrotnej drodze zostawiam Marka w kolejce pod pocztą , a sam wybieram się na zdobycie szczytu.
Szczyt tej wyspy Teurafatatiu nie imponuje wysokością, tylko 372 m npm, czyli mam do pokonania 372 m, pestka. Jednak to nie taka pestka. Nocne opady spowodowały ,że szlak jest śliski . Strome podejście , często wymagało wspinania się po skałach, miejscami zabezpieczone linami. Wspinając się pod górę, zastanawiam się, jak ja zejdę. Po godzinie jestem na szczycie, piękna panorama laguny i widok na lotnisko, którego pas wyrasta prosto z wody. Spotykam grupę turystów, którzy weszli inną trasą , być może łatwiejszą. Schodzę w dół inną drogą, Pomimo tego, że pewien odcinek prowadzi ostrą granią, z dwóch stron przepaść , to jest to droga łatwiejsza. Cała wyprawa trwała 3,5 godziny. Sądziłem ,że szybciej uporam się z tym szczytem. Telefon do Marka i water taxi podjeżdża pod pomost, a po krótkiej przejażdżce jesteśmy na jachcie. Teraz szybko się rozbieram i do wody. Co za ulga i rozkosz. Kąpiele w tak cudownej wodzie są wspaniałe. Sprawdzam pocztę z nadzieją ,że przyszedł approval, nietety niema. Cóż czekamy dalej, może kolejnego dnia. Niepokojąca jest prognoza pogody. Zapowiada ona zmianę kierunku i siły wiatru, oraz zmianę kierunku fali. Może to uniemożliwić nam wyjście na ocean. Odpowiednia pogoda ma utrzymać się do środy. 06.07.2022 Mając w pamięci, jak wygląda sprawa zakupu bagietek , nie budząc Marka ,odpalam silnik i płynę do piekarni. Okazuje się , że pomyliłem godziny otwarcia sklepu i muszę czekać pół godziny. Wraz ze zbliżającą się godziną otwarcia sklepu, narasta ilość oczekujących. Sytuacja przypomina te z czasów komuny w Polsce. Jeszcze pamiętam gdzie się ustawić ,żeby mnie nie wypchnięto na koniec. Doświadczenie kolejkowe na coś się przydało i wychodzę ze sklepu z czterema bagietkami. Teraz tylko approval i możemy ruszyć na Fiji. Postanawiam czekać cierpliwie do 12 tej. Po tej godzinie dzwonię do pani Salusalu, może uproszę panią ,żeby nam wydała ten nieszczęsny approval. Oczywiście musiałem zadzwonić, rozmowa była krótka, ale owocna, możemy płynąć. Zwijamy ponton i płyniemy w kierunku wyjścia na ocean. Po drodze mijamy jacht wchodzący do atolu. Samo wyjście nie przynosi już takich emocji. Prąd tylko 2 węzły i to jeszcze w dobrym kierunku, fala na oceanie nie wysoka, więc o 1630 jesteśmy już na morzu. Ustawiamy samoster i płyniemy na żaglach. Niestety po kilku godzinach wiatr słabnie tak dalece, że muszę włączyć silnik , a to oznacza, że będziemy sterować ręcznie. Prognoza pogody nie jest zbyt optymistyczna, dopiero za dwa dni ma zacząć wiać. Trudno jakoś przeżyjemy. 13.07.2022 Z moich obliczeń wynikało , że najdalej w piątek będziemy na Fiji.Niestety zapomniałem o linii zmiany dat, po przekroczeniu której, stracimy jeden dzień. Sytuacja podobna do tej, którą przeżył Fileas Fog w powieści "80 dni dookoła świata" Tylko ,że bohaterom powieści dołożono jeden dzień , a my stracimy jeden dzień. Gdybyśmy płynęli w drugą stronę , to terz byśmy zyskali jeden dzień. Nie możemy narzekać, nasza doba trwała trochę dłużej. W czasie płynięcia doba na jachcie trwała o około 5 minut dłużej. Jednym słowem , nic w przyrodzie nie ginie. 15.07.2022 Do Fiji 670 mil. Jeżeli dobrze pójdzie, to w piątek przed południem będziemy w Savusavu. 17.07.2022 Cała nocna wachta minęła mi na walce z ptaszorem. Upodobał sobie nasz panel fotowoltaiczny . Gdyby tylko siedział, to bym nie miał nic przeciwko, ale robienie sobie szaletu publicznego, z naszego jachtu, tego już za dużo. Wyjąłem więc szczotkę na kiju i go przepędzałem. Niestety kokpit musieliśmy szorować. Dzisiejsza nawigacja podług gwiazd wykazał, że płyniemy w odpowiednim kierunku. Procedura pomiaru wygląda następująco. Siadamy do śniadania , Marek zjada trzy łyżki płatków i mówi: - kuźwa, ale świeci po oczach. Jest to nieomylny znak, że płyniemy w dobrym kierunku. Do Savusavu 450 mil, chyba zdążymy się odprawić w ten piątek. 18.07.2022 Z wieczora napłynęły chmury, wielkie i ciemne. Przyniosły silne szkwały i deszcz. Genua porządnie zarefowana i jedziemy . Dziękuję naszemu samosterowi ,że tak dzielnie daje sobie radę z nadchodzącymi falami. A fale są duże , żeby nie powiedzieć wielkie. Największe, jakie do tej pory spotkaliśmy na Pacyfiku. Główne fale przychodzą prosto od rufy, ale zdarzają się mniejsze , które przychodzą z boku i obracają nas bokiem do wiatru i tej głównej fali. Wtedy zdarz się, że główna fala o wysokości minimum 4 metrów załamuje się przy naszej burcie i uderza w bok jachtu. W środku kadłuba odczuwamy to, jak uderzenie młotem. Nie, nie jest to przyjemne, ale kadłub jest na tyle mocny, że nic się złego nie dzieje. Trochę z nudów, trochę dlatego ,że przejadły mi się nasze liofilizaty, postanowiłem przygotować zapiekankę z makaronu, cebuli, groszku i jajek. Jest to mój autorski przepis. Duża fala miotająca jachtem zmusiła mnie do pewnej ekwilibrystyki połączonej z żonglerką, aby utrzymać wszystkie produkty na patelni. Efekt, powiem nieskromnie, wyśmienity. Zadzwoniłem dzisiaj do Waitui mariny w Savusavu. Chciałem zarezerwować miejsce przy kei i dowiedzieć się jak zaaranżować spotkanie z urzędnikami. Rozmowa przez te satelitarne połączenie polegała głównie na domyślaniu, się co powiedział mój rozmówca. Okaże się w piątek, jak dalece się rozumieliśmy. 20.07.2022 Około południa pierwsza wyspa z grupy Lau. Jest to łańcuch wysp rozsianych południkowo w odległości około 100 mil na wschód od Savusavu, czyli miejsca, do którego zdążamy i gdzie będziemy robili odprawę graniczną. Mniej więcej w tym samym czasie wiatr zaczął tracić swoją moc, a fala zaczęła się zmniejszać. Gdy slalomem weszliśmy pomiędzy te wyspy, fala zmniejszyła się do rozmiarów akceptowalnych, czyli wszelkie prace , w tym te kuchenne stały się przyjemnością. Rozrefowujemy genuę i uzyskujemy prędkość około 6 węzłów , co pozwoli nam dotrzeć na rano do Savusavu. 22.07.2022 Zgodnie z planem, czyli około siódmej rano przechodzimy przez przesmyk w rafie i wchodzimy do zatoki, gdzie znajduje się miejscowość Savusavu. Po 15 tu dobach spędzonych na oceanie docieramy do celu , cumujemy na boi w marinie Waitui w miejscowości Savusavu na Fiji. Pierwszy dzień naszego pobytu upłynął pod znakiem odprawy granicznej. Takiej ilości oficjeli nigdy nie przyjmowałem na swoim jachcie. Poczułem się bardzo ważną osobą , skoro pięciu urzędników państwowych uważało za konieczne złożyć nam wizytę. Podszedłem więc do tematu równie poważnie, ogoliłem się, założyłem prawie czyste szorty i zupełnie świeżą koszulkę. Tak przygotowany , wraz z teczką wypełnionych wcześniej formularzy, oczekiwałem na przybycie pani Salusalu z urzędu celnego w miejscowości Savusavu, albo odwrotnie. Jako pierwsze przybywają dziewczęta z ministerstwa zdrowia. Robią test, wypisują kwity i już możemy opuścić zółtą flagę kwarantanny. Następnie przybyła kolejna grupa , jedna pani o urodzie hinduskiej i dwóch ciemnoskórych dżentelmenów. Mnóstwo formularzy, podpisów i rachunki do zapłacenia. Wszystko w miłej atmosferze, wszystko, co było potrzebne miałem w swojej teczce i po małej godzince wzywamy łódź, która zabiera naszych urzędników. Teraz możemy już udać się na ląd. Idziemy więc na spotkanie z Savusavu. Niewielkie domki, sklepy, rozrzucone są wzdłuż głównej drogi prowadzącej do dworca autobusowego i targowiska . Zdumiewa ten koloryt , ludzie tych trzech ras, koegzystują razem, wydaje się ze zgodnie. Jednak sklepy to domena Hindusów. Rdzenni mieszkańcy Fiji są co najwyżej sprzedawcami. 26.07.2022 Dzisiaj powinniśmy dostać Crusing Permit. Robimy więc przygotowania do wypłynięcia. Wprawdzie celnik obiecał ,że da znać, gdy przyjdzie nasz dokument, ale na wszelki wypadek wstępuję do Customs. O dziwo jest , pani Salusalu, czyli naczelnik urzędu drukuje nasz permit i możemy płynąć. 27.07.2022 Po wczorajszym deszczu nie ma śladu, piękny wschód słońca. Jednak wiatru ani na lekarstwo. Paliwa mamy sporo , więc możemy trochę popływać na silniku. Pyszne śniadanko, świeże bułeczki i świeży chleb, do tego francuski pasztet i francuski serek topiony. Na zakończenie bułeczka z masłem orzechowym i dżemem figowym , poezja. Zaraz po śniadaniu odpalam maszynę ,a Marek podnosi kotwicę. Płyniemy na spotkanie z mieszkańcami wioski, jeszcze nie wiem jakiej wioski i gdzie, ale może coś napotkamy po drodze. Cała dzisiejsza droga usiana jest rafami, więc nasza czujność jest wzmożona, niestety zbyt zaufaliśmy mapie. W pewnym momencie ostre hamowanie jak po kocich łbach. Dotknęliśmy kilem do rafy, której tu nie powinno być. Euforia płynie dalej. Szybkie spojrzenie za rufę , pod wodą widać głowicę rafy. A co przed nami , chyba czysto. Płyniemy więc dalej, ale wolniej. Według Navioniksa powinno tu być kilkanaście metrów wody, a my przytarliśmy o rafę. Późnym popołudniem docieramy do zatoki, gdzie zamierzamy rzucić kotwicę. Brzegi wszędzie porośnięte mangrowcem i dodatkowo chronione przez płycizny, nie zapraszają do odwiedzin. Dzisiaj więc chyba nici z odwiedzin w Fidżańskiej wiosce. 28.07.2022 Jak zwykle obudziłem się przed wschodem słońca, Trochę posłuchałem Shoguna, trochę przejrzałem pocztę i tak dotrwałem do brzasku. Niezwykła cisza, wschód słońca poprzedzony został spektaklem zmian kolorów nieba i wody. Wszystkie kolory pomarańczy przechodzącej w niebieski i błękitny. Jaje tu zresztą nazwać. Ten spokój poranka, stoimy na środku dużej zatoki , wodę marszczy ledwie wyczuwalny podmuch wiatru. Niestety jest rześko, trzeba się ubrać albo zejść pod pokład. Po śniadaniu podnosimy kotwicę i płyniemy do kolejnej zatoki na spotkanie z przygodą, czyli szukamy tradycyjnej wioski. Do zatoki, która rokuje pewne nadzieje tylko około 15 mil, więc nie musimy się śpieszyć. Najpierw na silniku potem na żaglach, docieramy do zatoki Koroinasolo. Wejście do zatoki prowadzi przez przesmyk w rafie, jest jednak na tyle szerokie, że nie sprawia żadnego problemu. Wpływamy prawie do samego końca i rzucamy kotwicę. Na brzegu widać kilka domów i stojące przy brzegu łodzie. Jest wioska, Może uda się nawiązać kontakt. Po chwili już płyniemy na brzeg, zaopatrzeni w savusavu, czyli podarunek dla szefa wioski. Dopływając do brzegu, widzę dziecko zbiegające w dół ku plaży, po chwili gromadka dzieci starszych i młodszych otacza nas i pomaga wynieść nasz ponton poza zasięg wody. Padają pytania , skąd jesteście, jak długo płyniemy, skąd przypłynęliśmy. Nie jestem dobry w takich kurtuazyjnych rozmowach, ale jakoś muszę podtrzymywać kontakt. Pytam więc, czy możemy zobaczyć ich wioskę, czy mają sklep , ilu mieszkańców liczy ta wieś. Cała gromadka dzieci biega na bosaka. W końcu proszę ,żeby nas zaprowadzono do szefa wioski. Oczywiście , no problem, kilka chałup dalej na rozścielonej macie , siedzi kilku mężczyzn popijając coś z naczynia . Chłopiec, który nas oprowadzał, wskazuje mi tę najważniejszą we wsi osobę. Jakoś udaje mi się znaleźć odpowiednie słowa , aby się ceremonialnie przywitać, zaprezentować i poprosić o pozwolenie na postój naszego jachtu na terenie ich zatoki. Sevusevu zostaje przyjęte , a my zaproszeni do grona mężczyzn siedzących na macie. Wszystko odbywa się tak, jak to opisywano w przewodniku. Trochę się obawiałem czy nowoczesny świat nie zabił tradycji, ale nie , siedzimy na macie i jesteśmy zaproszeni do napicia się kavy ze wspólnej czarki. Czarka wykonana jest z połówki orzecha kokosowego i wędruje z rąk do rąk. Jak by tu opisać smak tego napoju. Smakiem jest podobny zupełnie do niczego, nie ma, jakiej dominującej nuty. Przełknięcie tego specjału nie sprawia kłopotu. Po wypiciu trzech czarek , ze zdrętwiałym lekko językiem, dziękuje pięknie za poczęstunek i wracamy na jacht . Po drodze rozmawiamy z młodzieżą, która odprowadza nas do pontonu. Zabieramy ze sobą dwóch młodzieńców, którzy chcieliby obejrzeć nasz jacht. Zapraszamy do środka , pokazujemy kabiny , widać ,że się im podoba. Pytają o cenę takiego jachtu. Marek robi wodę z sokiem i popijamy powoli, siedząc w mesie. Opowiadamy sobie o swoich światach. Żyjemy w tak innych warunkach, chociaż nie twierdze ,że nasze są lepsze. Natura obdarza ich hojnie. Po kilkunastu minutach odwożę chłopców na ląd. Na kolację wymyśliłem racuchy. Przy okazji poszukiwania mąki , znalazłem mąkę kukurydzianą. Będą więc racuchy pszenno-kukurydziane. Były pyszne, z musem jabłkowo-bananowym smakowały wyśmienicie. 18.07.202229.07.2022 Jaka wspaniała cisza, zero wiatru. Jak zwykle budzę się przed wschodem słońca. Wraz ze zmianą kolorów budzą się również ptaki i dają koncert. Mam spektakl światło i dźwięk, tylko ten jest prawdziwy , naturalny, a przez to jeszcze wspanialszy. Krótko po wschodzie słońca wstaje Marek i swoim zwyczajem , rozpoczyna dzień kąpielą w morskiej wodzie. Aby nie moczyć bez potrzeby stroju kąpielowego , kąpie się, jak go Pan Bóg stworzył. Chwilę potem słyszę proszący głos Marka-Witek płyną do nas Rzeczywiście, słychać terkotanie silników dwóch łodzi ,dobijających do naszej łódki. Rad nie rad , wychodzę, aby porozmawiać z gośćmi. Oferują na lobstera, przez chwilę się waham, może by tak zaryzykować. Nie, aż taki pazerny na atrakcje nie jestem. Wczorajsza kava wystarczy i na dzisiaj. A Marek dalej w wodzie. Goście nie zamierzają odpłynąć, są wśród nich również dwie kobiety, co nie ułatwia Markowi wyjścia na golasa z wody. Na szczęście woda jest ciepła i może poczekać. Na reszcie wizyta dobiega końca i biedny Marek może wyjść z wody, czegoż on się tak wstydził. Na ósmą rano jesteśmy umówieni na odbiór bananów . Jemy więc szybko śniadanie i wskakujemy do pontonu. Piękna cisza o poranku. Dobijamy do plaży, niestety tym razem nikt nas nie wita. Czekamy kilka minut ,ale jakoś nikt się nie zjawia. Idę więc poszukać naszego dostawcy. Zagadnięta po drodze kobieta zaprasza mnie na herbatę . Chwilę się waham , czy to można do kobiety wpraszać się do domu. Jednak gromadka dzieci kręcąca się w koło rozprasza moje rozterki. Siadam więc na werandzie, wprost na macie plecionej z liści palmowych. Po chwili pani przynosi smażoną rybę i jakieś ciasto smażone na głębokim tłuszczu. Herbaty niestety nie ma, jest za to gorąca woda. Dla mnie taka wizyta jest nadwyraz ciekawa, oglądanie od środka domostwa krajowców, to jak wyprawa w kosmos . Wszystko jest takie inne, niezwykłe. Po chwili dołącza do nas córka , na oko 18 - sto letnia pannica. Przywraca wiarę w moją znajomość angielskiego. O dziwo rozumiem, co do mnie mówi, w odróżnieniu od starszej części społeczności , których angielski jest czasami trudny do zrozumienia. Zjadam jedno ciastko, popijam ciepłą wodą i wracam do Marka. Nasz dostawca owoców jednak nie dotarł, trudno płyniemy na naszą łódkę. Podnosimy kotwicę i płyniemy na wyspę Yadua, gdzie kotwiczymy w Cukuvou Bay. Piękna zatoka z piaszczystą plażą. Kolejnego dnia czeka nas długi przelot , więc oglądamy plażę jedynie z kokpitu, tak by skoro świt wyruszyć do Blue lagoon. 30.07.2022 Wstajemy jeszcze przed świtem , jemy śniadanie i w drogę . Początkowo , ze względu na brak wiatru, płyniemy na silniku. Później wiatr tężeje i zaczynamy żeglarstwo. Nasza droga usiana jest licznymi rafami , więc kluczymy raz w lewo raz w prawo. Pod wieczór wchodzimy do zatoki i kotwiczymy pomiędzy innymi jachtami w pobliżu resortu dla bogaczy. Zatoka ta znana jest z tego, iż nagrywano tu film Blue Lagoon. Rzeczywiście sceneria zachwyca, ale my widzieliśmy już wiele podobnych, więc nie robi ona nas wielkiego wrażenia. Po drodze do mariny Denarau zatrzymujemy się jeszcze w dwóch zatoczkach . 02.08.2022 Marina Denarau prezentuje się całkiem okazale. Wszystko nowe, na pomostach woda i prąd , pławimy się więc w luksusie. Jutro wyciągamy jacht. 18.08.2022 Te dwa tygodnie od wyciągania jachtu minęły migiem. Wyciąganie jachtu poszło gładko. Kwestia doboru odpowiedniej antyporostówki , w rozsądnej cenie , to zawsze łamigłówka. W końcu zdecydowałem się na Hempel. Panowie z firmy Yacht help zaproponowali niezbyt wygórowaną cenę za malowanie, więc nie będziemy tubylcom odbierać roboty. My w tym czasie , jak powiedział Marek , jak przystało na jachtsmenów , spędzimy czas w barze przy kawie. Malowanie i polerowanie burt, które również zleciliśmy, zostało zakończone o czasie i w sobotę Euforia stanęła na wodzie. Dwa dni postoju w marinie, w poniedziałek odprawa i w drogę ku Vanuatu. Ten odcinek, 540 NM, pokonaliśmy w 4 dni i 20 godzin. Byłoby szybciej, gdyby nie cisze na początku żeglugi. Potem wiatr tężał az do 34 kn. Na całe szczęście kierunek był korzystny. Do Port Vila dotarliśmy 13, na szczęście nie w piątek, o świcie. Stanęliśmy przepisowo przy boi kwarantanny i czekamy. Waham się, czy płynąć na ląd w poszukiwaniu Customs, czy czekać aż przypłyną. Moje rozterki rozwiała sąsiadka belgijskiego jachtu. Siedzieć i czekać, tak dzień wcześniej przykazał celnik. Czekamy więc na przybycie urzędników. W międzyczasie przypłynął jeszcze jeden jacht, katamaran pod maltańską banderą . Pod salingiem mają podwieszoną żółtą flagę , więc również będą się odprawiać. W końcu dotarł do nas ponton z napisem "custom". Całkiem uprzejmy pan poinformował nas ,że mamy sami dotrzeć do urzędu i żeby płynąć, zanim. Niestety , gdy byłem gotowy do wypłynięcia, Customs sobie popłynął i tyle go widziałem. Nic to, Port Vila to nie Warszawa , więc jakoś znajdę ten właściwy urząd. Niestety zatoka jest bardzo duża, dopłynąłem naszym pontonikiem , jak mi się wydawało, do końca zatoki, lecz urzędu celnego nie znalazłem. Wracam więc z powrotem, aby zasięgnąć języka. Jak na złość nikogo na wodzie nie widać. Dopiero w marinie dowiedziałem sie, gdzie się znajduje ten poszukiwany urząd. Ciekawostką jest ,że informacji udzielił mi właściciel Polskiego jachtu Sancta Maria. Piękny i nietuzinkowy jacht, ale o nim później opowiem. Mądrzejszy o tę wiedzę, płynę w drugi koniec zatoki w pobliże stojącego małego frachtowca. Nasz silniczek wchodzi na najwyższe obroty i płynę w ślizgu. W końcu docieram we właściwe miejsce. Załoga katamaranu już tam jest , już wypełnia dokumenty. Cała operacja nie trwała długo, w miłej atmosferze , po zapłaceniu około 170 usd, otrzymuję komplet dokumentów i mogę wracać na Euforię. Jest sobota , sklepy mogą być wkrótce zamykane , więc śpieszę się ,żeby kupić kartę SIM. Jeszcze tylko krótka dyskusja z właścicielką pomostu, na temat możliwości pozostawienia pontonu przy jej pomoście i już biegnę po mieście. W ostatnim momencie , przed zamknięciem sklepu , udaje mi się kupić kartę . Mogę więc wracać na Euforię. Moje plany , aby wypłynąć z Port Vila jak najszybciej, spaliły na panewce z powodu wiatru, który zupełnie nieoczekiwanie miał zmienić kierunek na północny, czyli musielibyśmy, płynąc pod wiatr, a tego nie lubimy. Poczekaliśmy więc, te kilka dni. Dni wypełnione szwendaniem się po tej, niezbyt pięknej mieścinie. Odkryliśmy garkuchnię na targowisku, gdzie jedzenie było bardzo smaczne i tanie. Koloryt tego miejsca , gdzie toczyło się prawdziwe życie, był wspaniały. Bardzo mi się podobało ,że można zajrzeć do garnka i zdecydować czy tę potrawę chcę, czy inną. Dodatkowo widok na zatokę, jaki roztaczał się przed nami, w czasie spożywania tych posiłków, był bezcenny. Poza tym miałem Euforię na oku . Wczesnym popołudniem minął nas Polski jacht Sancta Anna. My wyruszymy pod wieczór, aby dopłynąć rankiem następnego dnia na wyspę Malekula. Około 17 - tej podnosimy kotwicę i w drogę, kurs w stosunku do wiatru mamy korzystny, bo półwiatr , tylko fala idzie prosto na nas. Na dodatek coraz wyższa i coraz bardziej stroma. Euforia przy wejściu na falę podnosi wysoko dziób , a potem z łoskotem uderza dnem o dolinę fali. Jest to bardzo nieprzyjemne , redukuję więc prędkość. Od razu przyjemniej, popłyniemy dłużej, ale spokojniej. Po dwóch godzinach tej huśtawki docieramy do cypla, gdzie możemy odpaść . Idziemy z wiatrem i falą. Co za ulga, jak przyjemnie. W kokpicie nie chlapie, można delektować się nocną żeglugą przy świetle księżyca. 19.08.2022 Po całonocnej pięknej żegludze dopływamy do zatoki. Jest pięknie osłonięta przez otaczające wysepki i rafą , przez którą , jak przez okno , mamy widok na otwarty ocean. Na środku zatoki stoją trzy jachty , gdzieś się zmieścimy. Rzucamy kotwicę i odpoczywamy, ale niezbyt długo, po chwili przypływa czółno z szefem wioski, obok której kotwiczymy. Kurtuazyjna rozmowa , skąd dokąd, kończy się wręczeniem prezentu w postaci paczki ryżu i makaronu oraz haczyków na ryby. Dzięki temu możemy udać się do wioski i zobaczyć, jak ci ludzie żyją. Spuszczamy więc ponton na wodę i w drogę. Marek początkowo niechętny tej wyprawie na ląd , stopniowo nabiera ochoty na "badania etnograficzne". Wioska, może lepiej nazwać ją osada, składa się z kilku chałup, i zamieszkiwana jest przez 18- naście osób. Ściany tych domostw wykonane są z plecionki bambusowej i pokryte strzechą z liści palm kokosowych. W środku klepisko wyścielone matami z liści palmowych. Jak na nasze standardy są bardzo ubogie , ale jak zapewnia nas nasz gospodarz , mają wszystko, co jest potrzebne do życia. Po południu podpływa do nas na desce młoda kobieta, jak się później okazało Greczynka, z informacją o festiwalu folklorystycznym . Odbędzie się on dopiero za trzy dni, a my chcieliśmy płynąć w inną stronę. Jednak perspektywa zobaczenia ciekawego widowiska nęci swoją atrakcyjnością. Zmieniamy więc plany. Płyniemy na festiwal. Najwyżej nie zobaczymy kolejnej wyspy. Przy podchodzeniu do naszej zatoki , ujawnił się problem z zapalaniem silnika. Zabieram się więc za poszukiwanie przyczyny. Diagnoza, nie grzeją świece żarowe, trzeba więc sprawdzić elementy zasilania . Wprawdzie kolega elektryk samochodowy , stwierdził kiedyś ,że jestem najlepszym elektrykiem wśród żeglarzy, to jednak łatwo nie było. Efekt jednak jest, świece grzeją i silnik zapala. Dostaliśmy zaproszenie na drinka na katamaran pod Amerykańską banderą , zapraszają wszystkich żeglarzy . Marek stwierdził ,że nie pójdzie, bo się będzie czuł jak na tureckim kazaniu, nie rozumiejąc, o czym się rozmawia. Ja idę , a w zasadzie płynę. Zjawiły się wszystkie załogi, dla wszystkich , poza Grekami, angielski to język ojczysty , więc rozmawiają bardzo szybko , co niektórzy bardzo niewyraźnie. W efekcie trudno jest mi nawiązać z nimi konwersację. Jedynie Giorgio, grek, mówi w zrozumiałym dla mnie języku angielskim. Kończę więc wizytę bardzo szybko i wracam na Euforię. 20.08.2022 Wszystkie jachty podniosły po kolei kotwice i odpłynęły. Zostaliśmy sami , ale nie na długo . Po południu przypłynęła Sancta Maria , jacht pod polską banderą. Konstrukcja to nietypowa, można powiedzieć , że dla wielu kontrowersyjna, ale z charakterem. Jak się dowiedzieliśmy z internetu, konstruktorem jest Juliusz Strawiński, czyli człowiek, który był autorem projektu mojej Calineczki. Mojej drugiej łódki, na której rozpoczęliśmy z zoną nasze morskie pływania. Daliśmy kolegom godzinkę na odpoczynek i zjawiliśmy się z wizytą na tym Polskim Jachcie. Już na pierwszy rzut oka widać, że wszystko jest tu dopracowane, na niczym nie oszczędzano. Piękny teak na pokładzie, no i w ogóle . Zazdrość trochę się budzi. Załoga Sancta Marii to właściciel Andrzej Pietrucha z Błaszek , czyli właściwie krajan i drugi Andrzej , załogant. Andrzej-właściciel sam zbudował ten jacht. No może nie swoimi rękoma , ale sam zlecał i uzgadniał co i jak ma być wykonane . Rezultat jest imponujący, jacht posiada wszelkie udogodnienia , mnóstwo urządzeń ułatwiających żeglugę i życie na jachcie. 21.08.2022 Zaraz po śniadaniu odpalamy naszą katarynę i płyniemy. Echosonda pomimo usilnych zabiegów , rozkręcania ,skręcania, suszenia, nie pokazuje głębokości. Cóż, musimy zachować zdwojona ostrożność. Po wyjściu na szersze wody odstawiamy silnik i stawiamy żagle. Piękna pogoda , wiatr w sam raz. Piękna żegluga pod samosterem. Wczesnym popołudniem kotwiczymy w South West Bay. Tutaj jutro rozpoczyna się festiwal. Kilka godzin później przychodzi Sancta Maria. Znowu wieczorne rozmowy Polaków. W międzyczasie przypłynęli Grecy z informacją ,że na festiwal możemy się zabrać miejscową łodzią, która zabierze żeglarzy o 7-mej rano. 22.08.20220 Wstajemy skoro świt, śniadanko i czekamy na taksówkę. Piętnaście minut po siódmej nikogo nie ma. Pojęcie czasu na takich tropikalnych wyspach, ma inny wymiar, inne znaczenie. Zjawili się o chwile po 8-mej. Wsiadamy więc do tej łodzi, a razem z nami jeszcze sześć osób. Kamizelki ratunkowe? Kto by sobie takimi rzeczami głowę zawracał. To tylko 20 min po w miarę spokojnej wodzie i to po zawietrznej stronie wyspy. Razem z nami płyną również obaj Andrzeje z Sankta Anny. Na koniec slalom pomiędzy rafami, sternik zna te wody i lądujemy na plaży. Od razu widać ,że coś tu się będzie działo. Powitalna brama ustrojona kwiatami , stoły z kokosami . To pierwszy festiwal po covidzie. Tym bardziej cenny dla mieszkańców tej wyspy. Zjawił się nawet prezydent Vanuatu i jeszcze jacyś oficjele. Gości nie wiele, sami żeglarze , tylko 10 , a może aż 10 jachtów , czyli 20 osób. Po uiszczeniu opłaty 3500 VATU , czyli około 35 USD impreza się rozpoczyna . Najpierw witane są wielkie miejscowe szychy , potem postpólstwo, czyli żeglarze. Każdego udekorowano wieńcem z liści palmowych i kwiatów , a na dokładkę dostaliśmy po kokosie z ekologiczna rurka do picia wody kokosowej. Rurka wykonana z łodygi jakiejś rośliny, czyli ekologiczna. Oczywiście na początek część oficjalna , czyli dla oficjeli, każdy mógł się zaprezentować. Zwłaszcza ,że kamera lokalnej telewizji przygotowywała reportaż. Po dłuższym oczekiwaniu, oficjele na reszcie skończyli swe wystąpienia i możemy udać się na leśną polanę , gdzie była przygotowana trybuna dla widzów . Na środku polany, pod rozłożystym drzewem ustawiła się grupa mężczyzn wybijająca rytm na wyżłobionych pniach drzewa. W oddali słychać przeciągła wycie, zawodzenie. Wydaje sie, jakby to wycie odpowiadało na rytmy dochodzace z naszej polany. Po dłuższej chwili na plac wtacza się korowód mężczyzn w strojach regionalnych dla tej części wyspy. N a południu wyspy Malekula mężczyźni mają małe , w odróżnieniu od dużych na północy, nambas. Nie jest dla mnie jasne, czy nambas to przyrodzenie, czy woreczek, w którym mężczyźni noszą swe klejnoty. Prócz tych swoitsych "stringów" , tancerze nieśli przedziwne maski i wysokie nakrycia głowy. Cały ten korowód , w tym barwnym przebraniu oraz rytm wybijany przez "sekcję perkusyjną", stworzył pewien nastrój tajemniczości. Budziło się u mnie tylko jedno pytanie, jak dalece te obrzędy są autentyczne i wynikają z ich z przekazów historycznych, a nie są spreparowane na potrzeby turystów. Próbowałem dopytać mieszkańców wioski , czy takie tańce są wykonywane ze względów tradycji na użytek krajowców , czy tylko dla turystów. Niestety nie otrzymałem jasnej odpowiedzi. Może dzielę włos na czworo. Jak nam powiedziano na wstępie, uroczystości takie odbywały się w związku ze zbiorami plonów takich jak: kasawa, water taro. W ostatnim tańcu, nazywanym tańcem taro, zapewne od korzeni taro, którymi przybrani byli tancerze, odbyło się również, rytualne zabicie świni. Zrobiono to na oczach widzów, przy pomocy długiej dzidy zakłuto biedne zwierzę. Kilkoro z europejskich widzów nie wytrzymało i opuściło trybuny. Potem był poczęstunek dla gości. Na pięknie wyplecionych, z liścia palmowego półmiskach, otrzymaliśmy miejscowe specjały z taro, kasawy, dyni, papaji, kokosa i czegoś jeszcze . Na tym festiwal się zakończył, a my wróciliśmy na jacht.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chichime

Contadora