Contadora







 26.01.2022


Isla Contadora

Cudowny poranek po spokojnej nocy spędzonej na bezpiecznej boi u brzegu wyspy Contadora. Wyspa ta należy do archipelagu  Wysp Perłowych. 

Kąpiel o poranku, w krystalicznie czystej wodzie, to czysta rozkosz. Po dwóch tygodniach spędzonych na kotwicowisku pod Panama City, gdzie woda była , krótko mówiąc, brudna, nareszcie odczuwam przyjemność z  pływania wokół jachtu. Wprawdzie woda nie jest tak ciepła jak ta po drugiej, Atlantyckiej, stronie kanału Panamskiego, ale i tak jest super.

Dwa tygodnie spędzone na kotwicowisku wypełnione były różnymi zajęciami. Prace przy jachcie, zakupy, przygotowanie mięsa w słoikach albo szczepienie. Ale i tak to było za długo.  Trudno wytrzymać siedzenie w jednym miejscu. Dlatego, pomimo braku przesyłki z płetwą do samosteru, wyruszyliśmy  na spotkanie przygody w dżungli. Kto wie co nas spotka, albo kogo spotkamy , ale sama nazwa Darien, to synonim dzikości i niedostępności. Od razu przypominają mi się audycje Toniego Halika , czy książka Cejrowskiego.

Na Contadorę zawineliśmy za namową Asi, która pływa wraz z mężem Amerykaninem oraz dwoma córkami. Umawiamy się na wspólną wyprawę rzeką Taira. Wieczorem przypływają do nas na łódkę i trafiają akurat na smażenie naleśników. Trudno trzeba się podzielić. Naleśniki chyba smakowały, dla nas niewiele zostawało. Cóż , czego się nie robi dla gości.☺

Plany nakreślone (Asia i Dawid są bardzo systematyczni): dzisiaj na Isla del Rey, a jutro rzeka. Niestety prognoza pogody pokrzyżowała nam wspólne plany. Wschodni wiatr, który będzie wiał w czasie naszego przejścia z del Rey w ujście rzeki, spowoduje, że będziemy zmuszeni do płynięcia dokładnie pod wiatr. Albo na silniku , albo halsowanie. Tak czy siak, będzie trudno zdążyć przed wysoką wodą i zmianą kierunku prądu na niekorzystny dla nas. Dlatego decydujemy się płynąć dzisiaj, bezpośrednio w ujście rzeki na kotwicowisko pod Isla Iguana.  Asi Colibri zostaje przy poprzednich planach. Może uda sie nam jeszcze spotkać.

Czyli komu w drogę temu czas. Odcumowujemy się od boi i płyniemy. Stawiamy żagle i przy wspaniałym, niebyt silnym, wiejącym z baksztagu wietrze płyniemy w kierunku zatoki San Miguel. Jest cudownie : wiatr z właściwego kierunku, słońce, niewielka falka, temperatura nie męcząca. Oby tak dalej.


27.01.2022

Isla Iguana

Wczoraj przed samym zmrokiem udało się zakotwiczyć na południowej stronie wyspy Iguana. Wyspa ta leży na wejściu do dużej zatoki San Miguel.

Jednym słowem udało się. Do samego końca nie byłem pewien, z której strony wyspy stanąć. Od południa bylibyśmy wystawieni na martwą falę z Oceanu , a od północy - duża zatoka z wiatrem wiejącym z północy, czyli spycjającym na wyspę . Do tego silny prąd pływowy i pływy. Niezła zagadka. Na szczęście martwa fala była mała; później w nocy zupełnie zginęła, wyspa osłaniała nas od wiatru. Jednym słowem było spokojnie. Jedynie jakaś łódź rybacka wywołała pewne zaniepokojenie .

Po śniadaniu kotwica w górę i płyniemy w stronę rzeki Tuira. Wznoszący pływ daje nadzieję, że w razie stanięcia na mieliźnie , woda podejdzie do góry i nas uwolni. Wznoszący pływ odwraca bieg rzeki. Pomimo , że płyniemy w górę rzeki to prąd dodaje nam nawet 1 węzeł. Widzimy jak woda płynąca w dół miesza się ze słoną wodą płynąca z oceanu . Po drodze mijamy miasteczko La Palma i skręcamy w stronę rzeki Sabana. W międzyczasie prąd rzeki zmienił kierunek i musimy piąć się pod górkę. Po wymianie informacji z Colibri decydujemy się poczekać na nich. Skręcamy w jeszcze mniejszą odnogę, gdzie głębokości maleją do 2,8 m, ale udaje nam się przejść. Dopływamy do kolejnego rozwidlenia, rzucamy kotwicę.

Jesteśmy w dżungli; z każdej strony ściany lasu. Systemy korzeniowe nadbrzeżnych drzew powodują ,że wnętrze lasu jest niedostępne. Nie ma więc mowy o penetracji brzegu. Może tak lepiej. Jesteśmy usprawiedliwieni , że nie możemy wyjść na brzeg. Z kokpitu wszystko i tak widać. Wprawdzie poza ścianą lasu nic nie widać, ani Tukana, ani papugi, ani najmniejszego aligatora, to jednak do wody wchodzimy z pewna nieśmiałością. Zanurzam się i szybko wychodzę na pokład. Było nie było, jestem przywiązany do moich nóg. Marek przed wejściem do wody, jak nigdy dotąd, zakłada kąpielówki. Chyba jest przywiązany do czego innego. Mówię mu ,że przecież proces prokreacyjny jest już w naszym przypadku zakończony, to tylko się uśmiecha. Czyżby miał jeszcze chłopak jakieś plany?

Wieczorną sjestę przerywa głos silnika. To Aśka z Dawidem na swym pontonie. Sprawdzają, czy jesteśmy tam , gdzie pisałem. Okazuje się , że pomimo mniejszego zanurzenia utkwili w mule. Wieczorne rozmowy i plany na kolejny dzień .Odgrażają się , że o świcie płyną pontonem oglądać zwierzęta przychodzące do wodopoju. Hmmm, jestem sceptyczny.

Budzę się przed świtem. Jak dobrze, nic nie buja , nic nie gryzie , wspaniale. Wstaję i idę do kokpitu słuchać koncertu; budzące się do życia ptaki dają prawdziwy popis swych umiejętności wokalnych. Staram się niczym nie zakłócić tego spektaklu.

Co z Colibri ? Słońce już dawno wstało, a ich nie ma. Dopiero o siódmej, gdy słońce całkiem wysoko, słychać głos płynącego pontonu. Płyną sami, bez dziewczynek. Nastolatki nie lubią tak wcześnie wstawać. Dołączam do nich sam, gdyż Marek, choć nastolatkiem już nie jest, też woli pospać. Staramy się wypatrzyć jakiegoś zwierza; fajnie by było zobaczyć jaguara, albo krokodyla. A tu nic , nawet marnej kapibary nie widać. Jedynie udało mi się rozpoznać papugę. Usiadła wysoko na uschniętym konarze, dlatego można było ją zobaczyć. Jest zielona, tyle mogę o niej powiedzieć. Siedzi zbyt daleko, nawet przez lornetkę nie wiele widać. Na brzegu spacerują białe ptaki z bardzo długimi dziobami. Wsadzają te dzioby głęboko w muł i coś wyciągają. 

31.01.2022

Kilka dni temu , po spotkaniu z Colibri, umówiliśmy się na spotkanie na kotwicowisku na rzece Sabana. Aśka, nie - Joanna (woli żeby tak się do niej zwracać), zaprosiła nas na kolację. Stawiamy się punktualnie o 18-tej. Najpierw tour po pięknym katamaranie; tyle miejsca. Jacht wygląda na nowy; wspaniałe wyposażenie, ehh. A potem kolacja, długie rozmowy, opowieści i plany na następny dzień.

Ach, wcześniej była jeszcze wizyta na lądzie w osadzie latynoskiej. Dla mnie był to obraz trudny do zaakceptowania. Cztery rodziny żyją razem. Mieszkają w jednej chacie, jeśli to schronienie można nazwać chatą, hodują świnie , łowią ryby. Drogi nie ma; a jedyna możliwość komunikacji to łódź. Lecz ludzie bardzo otwarci i sympatyczni.

Trafiliśmy akurat na moment, kiedy przygotowywano prosiaka do kastracji. Było wiele kwiku krępowanego zwierzęcia i to wystraszyło dziewczynki; dlatego kończymy wizytę i wracamy na jachty.

Następnego dnia przypływa po nas umówiona wcześniej łódź i płyniemy w górę rzeki Sabana do wioski indiańskiej. Moje nadzieje, że dotrzemy do Indian żyjących w pierwotnych warunkach okazały się płonne. Jest sklep, woda w kranie i asfaltowa droga. Wynajmujemy przewodnika i idziemy na wycieczkę .Wspinamy się na okoliczne wzgórza, żeby zobaczyć panoramę wijącej się rzeki. Po drodze udaje się nam zaobserwować kapucynki skaczące po drzewach. 

Potem jeszcze obiad , ryż i smażona ryba, a na koniec kobiety przyniosły swoje wyroby . Nabyłem w drodze kupna, za jedyne 20 USD , pelikana wyrzeźbionego w jakimś twardym drewnie. Wracamy na jachty , a wieczorem znowu długie rozmowy i opowieści tych nietuzinkowych ludzi. Następnego dnia wypływamy, więc to pożegnalny wieczór.

Zbliżamy się do Las Brisas de Amador. Tak nazywa się kotwicowisko, na którym spędziliśmy dwa tygodnie oczekując bezskutecznie na przesyłkę z płetwą do samosteru. Piękny bajdewind , cała genoa oraz grot, prędkość 7,5 węzła. Oby tak dalej

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bora Bora Vanuatu

Chichime